jeudi 10 février 2011

Paryskie wędrówki Zapolskiej (2-PL)


Cet article fait partie d’une série consacrée au séjour parisien de Gabriela Zapolska (1889-1895), en polonais (1-PL, 2-PL…) ainsi qu’en français (1-F, 2F…), rédigée à l’occasion d’une exposition consacrée à cette femme de lettres, journaliste et actrice (Musée de la Littérature, Varsovie, d’avril à juin 2011).

Artykuł ten dotyczy pobytu Gabrieli Zapolskiej w Paryżu miedzy 1889 i 1895 rokiem i jest jednym serii, którą opublikuję w niniejszym blogu, w wersji polskiej (1-PL, 2-PL…) oraz francuskiej (1-F, 2-F…), pisany z myślą o wystawie poświęconej Zapolskiej pisarce, aktorce i dziennikarce (Muzeum Literatury, Warszawa, od kwietnia do czerwca 2011 r.).


Jak bardzo się męczę nad wymową! Od dziesięciu dni chodzę na próby do teatru Saint-Martin. Teatr z półtora raza tak duży jak Rozmaitości. Rola, która mi dano jest zabawna. Jest to zazdrosna zona, która ściga męża. Miałam trzy zdania, które mówiłam źle mimo pracy z Mary Samary. Skreślili mi je bardzo chętnie. Traktują mnie bardzo dobrze i przezwali mnie „Miss”. Ubrana będę w sukienkę jasno popielatą, fularową, bardzo skromną, gładką, obcisłą Samary daje mi swoje futro, bo mi potrzeba w sztuce. Kapelusz mój, ten duży z piór i blond peruka. Samary tak dobra, że dala mi czarne koronkowe pończochy po siostrze. Nie chciałam wsiąść, ale to ma mi szczęście przynieść.

W sztuce, w której gram biorą udział tylko cztery osoby: ja, pokojówka, mąż i kochanek. Mąż, pan Calva, wcale dobry, kochanek niezły, bestia małpa śmieszna, pokojówka niezła, ale jeszcze surowa.

Gdy w nocy się przebudzę i przypomnę sobie, że mam grać za dni parę, siadam jak obłąkana na łóżku i łzy mi gradem płyną. Nie mam nikogo żeby mi dal otuchy. Aktorzy, jak aktorzy, z nieufnością patrzą ba mnie, kobiety z zazdrością. Gdybym się nie bała zepsuć sobie markę, odesłałabym rolę, taka mnie trema ogarnia. Wiem jednak, że zepsułabym sobie całą karierę. Jak mnie publiczność przyjmie? Coraz więcej mnie odwaga opuszcza. Nie wiem sama, co zrobię. To za duża dla mnie rola. Zostaję na scenie sama i mówię monologi po dwadzieścia wierszy. Dziś miałam już łzy w oczach, kiedy na mnie reżyser napadł za to, że mówię: „bague” – pierścionek, a nie „blague” – żart! Skąd ja mogę o takich przesadach wiedzieć! Straciłam przez te kilka dni zdrowie, apetyt, sen. (*)


Grałam już i gram od wtorku. Dziś piątek i mamy jeszcze dwa razy powtórzyć te sztuczkę, „Le Sapeur”, a potem zejdzie z afisza, bo się zupełnie nie podobała publiczności. Nic dziwnego, to taka potworna bzdura, że diabla warta. Co do mnie, to pomiędzy nami mówiąc, doskonale czułam i widziałam, że akcent mój wyłazi jak szydło z worka, a strach go jeszcze psuje. Publiczność chwilami się dziwiła. Widziałam, nadrabiałam miną. Grałam dobrze, ale… cóż! Akcent mi wszystko psuje! Popracuję jeszcze, będę pracować rok jeszcze. Potem plunę i niech to wszyscy diabli wezmą; Samary mnie podtrzymuje, nadzieję robi. (**)

Dzisiejszy dzień spędziłam u… Antoine’ a!

Séverine mi przysłała gorący list do niego, w którym mnie poleciła: „comme quelqu’un d’une intelligence remarquable” – bardzo inteligentna. Antoine zajął się mną bardzo serio. Dal mi role 300 wierszową w sztuce Bourget’ a, na przyszły spektakl. Gram chłopkę i mówię akcentem normandzkim dość łatwym do uchwycenia. Rola nie pierwszorzędna, ale i nie ogon. Antoine jest bardzo sympatyczny, łagodny, inteligentny i niezmiernie na komplement łakomy. Mówi mi: „Mon Dieu ! Je ferai tout mon possible pour vous défaire de votre accent ! Si vous deveniez mon premier sujet, quelles choses admirables nous pourrions faire tous les deux ! Quelle tournée ! Et justement je n’ai pas de femmes ! Pas une capable de jouer un drame !Zrobię wszystko żeby pozbyła się Pani akcentu. Jeśli stanie się Pani moja pierwszą artystką, jakie wspaniałe rzeczy będziemy mogli robić wspólnie.

Antoine zabronił mi mówić po polsku absolutnie, pod ciężką karą. Wczoraj byłam u Antoine’ a na próbie, ale ta sztuka, w której ja gram, jeszcze nie jest próbowana, dopiero na przyszły tydzień. Antoine, kundel, poszedł do Rzewuskiego, aby się dowiedzieć, kim ja jestem. Naturalnie Rzewuski rozgadał się nade mną i nazwał mnie „une femme géniale” Antoine zgłupiał. Wczoraj siada przy mnie i mówi o honorze, jaki go spotkał, że ja zechciałam przyjść do niego.

Pracuję spokojnie w Teatrze Wolnym. Raz gram „służąca” i mam tylko dwa słowa do wymówienia, a innym razem gram rolę większą. Takie tu są zwyczaje i nie ma, co się sprzeciwiać!

W marcu mam grac Księżne Danesco, Rumunkę w sztuce „Simone” Louisa de Gramont. Jest to rola ważna w sztuce i oryginalna morfinomanki i histeryczki. Stefka Feinkind, moja znajoma lekarka pouczy mnie jak mam się zachować by odtworzyć według studium klinicznego, osobę uzależnioną od morfiny. Rola duża i drapiąca się po ścianie. Akcent mój będzie dodawał wdzięku. Chodzę po scenie z seringą morfińską i zastrzykuje sobie. Na wszystko mowie, przymykając oczy: „c’est suggestif”, jakie sugestywne! Podobno mam ten wyraz wymawiać w jakiś nadzwyczajny sposób. A ja tylko całkiem po prostu zamykam oczy i myślę o…tym, co okropnie lubię… a co ze względu na neurastenię mi nie wolno! To mój sekret.

W Teatrze Wolnym poznałam wielu aktorów: Georges Grand, Henriot, Ancey, Irma Pierrot… Antoine zwolnił Henriot, ponieważ miała romans z Grandem. Nie wiedziałam ze traktował teatr tak poważnie i tak surowo. Powiedział mi: ”cenię kobiety poważne”. Otworzyłam szeroko oczy. Pierwszy to chyba dyrektor w Paryżu, który za taką rzecz abszyt daje. Aktorki muszą się ubierać w suknie skromne, odarte jeszcze przez Antoine’ a z wszystkich niepotrzebnych ozdób. Strój, przepych, zbytek wygnany został za drzwi w Teatrze Libre. Za kulisami nikt nie mówi o stroju, lecz wszyscy troszczą się o doskonałość kreacji. Antonie, jak szef orkiestry przepysznie ze sobą zgranej – z kąta swego – spokojem szafirowych źrenic zagrzewa swą trupę do walki.

W przeddzień przedstawienia czarno na próbie od fraków i abonamentów. Wszystko, co Paryż, co Francja wydala najinteligentniejszego, gromadzi się dokoła ścian sali teatru i w milczeniu niemal religijnym słucha pracy prób kilkudziesięciu… Aktorzy grają bez suflera, zajęci sobą, sztuką – pełni szacunku i przywiązania dla geniusza człowieka, który spoza stołu swej ciemnej nory biurowej uchwycił jasna gwiazdę prawdy – i z nią w tryumfalnym pochodzie cały Paryż rzucił do nóg swoich. „Prostota, prostota”, oto hasło panujące w teatrze, w którym powstaje odrodzenie się przegniłej od tradycji sztuki. Prostota w słowie, w ruchu, w spojrzeniu, w uczuciu, w wybuchu. Wszystko, co tchnie manierą, przesadą, fałszywą dystynkcją, chęcią kokietowania publiczności – jest wykreślone stąd raz na zawsze. Za lat kilkadziesiąt posąg Antoine’a zaczerni się na jednym z placów Paryża i stać tam będzie wieki całe głową przerastając tłumy, spokojny, zwycięski, w słońce odważnie wpatrzony…

Chodzę na próby do „Simone”. Mój akcent w tej roli nie przeszkadza, przeciwnie. Nie mam już tremy i nawet czekam na premierę z niecierpliwością. Antoine pochwalił mnie przy wszystkich: „Vous aurez un grand succès… d’ailleurs vous le méritezBędzie Pani miała sukces, zresztą jest go Pani warta. Zapytałam go: „Proszę mi powiedzieć, ale tak szczerze, czy mam talent?”- Odpowiedział mi: „Bien sûr ! Za rok pozbędziecie się akcentu i będziecie wspaniałą artystką”. Jestem szczęśliwa. Dwudziestego szóstego kwietnia grac będę, podobno świetnie, autor kontent, dyrektor już mi nie robi żadnych uwag. Ale jakaż to była praca! Najcięższa praca w moim życiu. To samo słowo powtarzałam ze 300 razy! Tyle czasu już pracuje na scenie we Francji, ale teraz dopiero moja praca wydaje owoce. Jak mnie publiczność przyjmie? (***)

Ubrana będę tak: W pierwszym akcie – suknia heliotrop, aksamitna, z dżetami fioletowymi, boa angorowe, mufka aksamitna, kapelusz w formie czepka obszyty dżetami, pomarańczowa kitka z piór. W drugim akcie: suknia popielata jasna, ubrana grubymi koronkami białymi, weneckimi, na dole białymi aksamitkami. Kapelusz duży z weneckiej koronki cały, popielate aksamitne maki i białe aksamitki.

W trzecim akcie – suknia czarna, jedwabna, z tiulowym czarnym stanikiem, długa i bardzo obcisła. Kapelusz duży, czarny, tiulowy, z żółtymi kokardami, czarna parasolka. Ubrania są ładne i dość skromne, a dystyngowane. Rzewuski i Makowski, mój kuzyn, zaofiarowali mi w tym swój udział. (****)


(*) Listy (nr 118), 1891 - Praca Pani Stefanii Linowskiej, która opracowała i dokonała wyboru listów Gabrieli Zapolskiej opublikowanych w 1970 r. jest godna podziwu. Wymagają ona miedzy innymi transkrypcji slów francuskich. We fragmencie wyżej cytowanym widzimy słowo „biague”, wydało mi się bardziej wiarygodne zastąpienie słowa „biague”, na „blague”, chociaż wymagałoby to porównania z oryginalnym rękopisem listu Gabrieli Zapolskiej. Do sprawdzenia.
(**) Listy (nr 121), 1891.
(***) Listy (nr 157, 158, 159), 1892
(****) Listy (186), 1892

1 commentaire:

Elisabeth a dit…

Tekst bardzo odkrywczy, gdzyz pokazuje malo znana twarz Zapolskiej. Moze nas tylko ogarnac zal i nostalgia, ze znikaja z codziennego jezyka "francuszczyzna". Kto dzis wie, co oznacza matinka, szynion, mitynki, subretka, ... Z niecierpliwoscia czekam na dalsza czesc