Cet article est le dernier, en polonais (1-PL… 5-PL), d’une série consacrée au séjour parisien de Gabriela Zapolska (1889-1895). Cette série sera suivie d’une autre, en français (1-F, 2F…). Cet ensemble a été rédigé à l’occasion d’une exposition consacrée à cette femme de lettres, journaliste et actrice (Musée de la Littérature, Varsovie, d’avril à juin 2011).
Artykuł ten jest ostatnim z serii o pobycie Gabrieli Zapolskiej w Paryżu miedzy 1889 i 1895 rokiem. Wersja francuska (1-F, 2-F…) zostanie opublikowana później. Wystawa poświęcona Zapolskiej pisarce, aktorce i dziennikarce będzie miała miejsce w Muzeum Literatury w Warszawie i odbędzie się od kwietnia do czerwca 2011 r.
Antoine, mój dyrektor, zaproponował mi wycieczkę do Bretanii z nim, i jego damą. W Bretanii poznałam Paule’a Sérusier’a i grupę malarzy – symbolistów. Ubrani są w bluzy wieśniaków, noszą chodaki z drzewa, palą fajki i bez przerwy dyskutują o tonach i kolorach. Nazwali się Nabis. Widziałam ich obrazy w Salonach na Polach Elizejskich i na Polu Marsowym. Wydawały mi się śmieszne, podczas gdy mój przyjaciel Stefan, oglądał je z uwagą.
Zaprzyjaźniłam się z tymi malarzami. Sérusier nauczył mnie patrzeć inaczej na sztukę i nie bać się śmierci. Opowiadał mi o tym i w dzień i w nocy. Zaproponował mi małżeństwo, na które się zgodziłam. Lubię malarstwo. Sama rysuję i maluję. Kupiłam sobie pudełko z farbami i pomalowałam bohomazy, niby widoki, cale niebieskie, bo i morze niebieskie, a miejscami zielone. Im więcej się w te wodę wpatruję, tym więcej przychodzę do przekonania, ze żaden malarz nie potrafi oddać dobrze morza bez użycia srebra i złota. Gram z Sérusier’em w Teatrze Symbolistycznym Lugneg’o Poe. Znam teraz dobrze historię symbolistów. Na początku była ich garstka niewielka. W 1889 roku, artyści owi urządzili małą wystawkę w niepozornej kawiarence i wtedy zwrócili na siebie uwagę ogółu. Nazwa symbolistów została im nadana przez odnośną grupę poetów, którzy sądzili, iż w tym rodzaju malarstwa mieści się pokrewna nuta ich utworów. Gauguin zaczął, jako impresjonista, lecz doszedł do czegoś doskonalszego i bardziej konkretnego. Daleki jednak od narzucania wszystkim jednego stylu - (co było by szablonem, maniera i absurdem) pragnął, aby każdy z artystów usiłował wydobyć ze swej duszy – swój styl, ten, który miał w sobie. (*)
Van Gogh – to był artysta obdarzony szaloną fantazją, temperamentem, kolorysta olśniewający bogactwem barw, posiadający za życia w ciele schorowanym i ubogim – potężnego ducha, łączącego w sobie wszystkie niemal szkoły malarskie. Puściwszy wodze swemu temperamentowi ognistemu, płomiennemu – patrzył na naturę przez pryzmat owego temperamentu. Rwał się do światła, do oślepiających blasków i nagle zapadł w ciemnie – oszalał!
Czym jest szaleństwo – czy my wiemy? Geniusz i obłąkanie toć dwaj bracia rodzeni. Geniusze świąt na swych skrzydłach ku światłu niosą a żaden kaftan nie spętał śladów tych skrzydeł! Po skrzydłach Van Gogha pozostało kilkadziesiąt płócien, na których nie ma „wykończonych imitacji” natury, lecz, na które patrząc, domyślamy się, jak on, Van Gogh, na naturę patrzył. (**)
W mojej pracowni wisi takie płótno Van Gogha, klejnot, który za lat kilkanaście nie będzie mieć ceny. Mieszkanie moje zmienia się w muzeum. Mam Van Gogha, Gauguina, Denisa, Vuillarda, Anquetina, rzeźby Lacomba, Riotto i innych. Mam taka moc obrazów i płaskorzeźb, ze nie mam ścian i sześc. płócien stoi w cabinet de toilette, czekając lepszych czasów, kiedy będę miała większe mieszkanie. Mam duży obraz wykropkowany, dal mi go Antonie. I to zrobi sensacje w Warszawie, kiedy przyjadę. Chciałabym coś wyłudzić od Symbolistów- takie potworki malowane trzema tonami. (***)
Mieszkam teraz niedaleko cmentarza Montmartru. Z placu Clichy, idąc w stronę do ulicy Caulaincourt, jest mała uliczka, Tourlaque. To tu mieszkam pod numerem 4, na 3-cim piętrze. Mam śliczne mieszkanie, za które płacę 700 franków. Tuz obok, pod numerem 7, Toulouse Lautrec ma swoją pracownię. Mój salon jest śliczny, ciemnoczerwony, duże biurko rzeźbione, śliczny chiński szezlong haftowany, bibliotekę, pergaminowe tureckie krzesła, tonkińskie marmurowe fotele i masę dywaników wschodnich. W saloniku jest wielkie podwójne okno cale kolorowe, w ołów oprawne. Sypialnie mam urządzona po angielsku. A wiec ściany bladozielone, papier gładki ze szlakiem róż u góry. Nad łóżkiem firanki białe, muślinowe, u okien wielkie firanki białe, trzcinowy szezlong, fotel i stoliki. Jadalnia obita cala złotożółta wełna, sufit także, bufet i szafa bretońską, dywan szafirowy i stołki rzeźbione. Gabinet toaletowy czerwony z wachlarzami i skoro wrócę z Warszawy, zaprowadzę wannę, bo mam gaz w gabinecie. Mieszkanie czyste, widne i mile. (****)
Żyję pomiędzy Francuzami i z Francuzami. Daje czasami obiady, śniadania. Schodzą się malarze, rzeźbiarze, literaci, Antonie i inni. Ach! Co za mile wieczory! Co to za mile wieczory! Ogień pali się na kominku i mówi się o wszystkim, i żyje się, umysł się rozwija, kształci. I żadnej plotki, żadnego jadu, żadnej złości. Starcia zdań, co do sztuki. Przeciwieństwo tego, co znałam poprzednio. Ja, na szezlongu wtedy leżę, odpowiadam, i powoli, powoli myśl mi ulata i ucieka i wraca …do kraju. I tam pośród was się błąka, szukając łez przeze mnie rozsianych i nie mogąc nigdy jaśniejszego z mej przeszłości wygrzebać promyka. A przecież się tam ciągle błąka, jak pies wśród zgliszcz albo dziecko po cmentarzu. Czego szuka? Łez! Chyba tego, bo tu – ja nie płaczę, ale mam na sercu rodzaj pancerza, pod którym mam ranę bardzo bolesną. I wiesz Pan, ze w chwilach dla mnie na pozór najszczęśliwszych zawsze mnie tak cos w głębi duszy zaboli, ze mi cala radość przepada. Jak to niczym takiej rany zagoić nie można. Tiens ! Gdy to mówię, nagle mi łzy stanęły w oczach!
Coraz częściej myślę o mojej podróży do Warszawy, nawet na dwa miesiące…Musze znaleźć dokumenty do mojej przyszłej powieści. Mój przyszły mąż, Paul Sérusier, zgodził się na mój wyjazd. (*****)
Oh! Śnieg! Pierwszy śnieg w Paryżu tej zimy. Leżę i z okna widzę bielutki dach i gałęzie drzew białe maja linijki i naokoło balkonu biała pręga. A w powietrzu węgieleczki białe latają…latają. Hortensja, moja bona, złożyła się we dwoje i mówi: „Oh! Jaki śnieg!” Ach! Ci Francuzi nic nie rozumieją. Ja odżyłam. Zaraz włożę kamasze i pójdę dryp, dryp do muzeum Opery. Śniegu na nos nałapię i zobaczę ciekawe dla mnie dokumenty.
La neige ! La neige ! Cale bandy voyous w marynarskich koszulach i obszarpanych spodniach pędzą wzdłuż bulwarów krzycząc i wyjąc na wyścigi. Za nimi miliardy płatków śnieżnych w rozstrzępionych kolumnach wiruje, czepiając się ich dziurawych kaszkietów.
Ze sklepów wybiegają commis i sypią całymi masami sol i trociny na trotuary. Z wysokości paryskich schodzą powoli linie koni tramwajowych i omnibusowych i ustawiają się rzędem przed stacjami. Stoją spokojnie, z łbami pochylonymi, czekając swej kolei – obojętne, apatyczne na niebezpieczeństwo, które je za chwilę czeka. Nie kute ostro, ślizgają się, padają, łamią nogi….Zbiera się gromada ciekawych, piersiami rozpychają tłum i rozdają kułaki i nowa linia koni schodzi znów po pochyłościach Maubeuge, Clichy, Rochechouart, Fontaine.
Z avenue du Bois de Boulogne suną rzędem powozy kokotek, zaprzęgnięte correct, znacząc się ciemnym profilem siedzących na koźle lokai. W kącie karet w nagromadzeniu futer toną pomalowane kobiety rozłożone na ciemnych obitych poduszkach powozu. Karety jadą dalej - zatrzymują się przed wyłożonymi dywanami przedsionków Café Riche, Bignona, Maison Dorée, Café Américain.
Z szelestem spodów jedwabnych wyskakują z otwartych drzwiczek kobiety i giną w jasnej smudze światła, w której jak ćmy nocne pławią się i kapią rozkosznie. (******)
Gram w Teatrze Wolnym Antoine’a i w Teatrze L’Œuvre Lugniego Poe. Pisze ciągłe, również dla Revue Blanche – i to po francusku. Przed moim wyjazdem do Warszawy mam jeszcze zagrać śliczną rolę Szczurolapki w „Małym Ejolfie” Ibsena. Pragnę szybko wrócić do Paryża, bo czeka na mnie Sérusier.
Przez te sześć lat w Paryżu nauczyłam się czuć, myśleć, patrzeć na świat, sztukę, ewolucję społeczną, dążenia i cel istnienia. Czym byłam poprzednio? Maszyną bezrozumną, pchaną wolą wiatrów i wolą moich wydawców. Słowem, stałam się człowiekiem. (*******)
(*) Listy (nr 236, 237), 1893 : (nr 258) 1894
(**) Publicystyka (Nowy kierunki w sztuce), 1894
(***) Listy (nr 279), 1895
(****) Listy (nr 258), 1894
(*****) Listy (nr 279), 1895
(******) Publicystyka (Kronika z zycia paryskiego), 1890
(*******) Listy (nr 261), 1894
Aucun commentaire:
Enregistrer un commentaire