jeudi 10 février 2011

Paryskie wędrówki Zapolskiej (2-PL)


Cet article fait partie d’une série consacrée au séjour parisien de Gabriela Zapolska (1889-1895), en polonais (1-PL, 2-PL…) ainsi qu’en français (1-F, 2F…), rédigée à l’occasion d’une exposition consacrée à cette femme de lettres, journaliste et actrice (Musée de la Littérature, Varsovie, d’avril à juin 2011).

Artykuł ten dotyczy pobytu Gabrieli Zapolskiej w Paryżu miedzy 1889 i 1895 rokiem i jest jednym serii, którą opublikuję w niniejszym blogu, w wersji polskiej (1-PL, 2-PL…) oraz francuskiej (1-F, 2-F…), pisany z myślą o wystawie poświęconej Zapolskiej pisarce, aktorce i dziennikarce (Muzeum Literatury, Warszawa, od kwietnia do czerwca 2011 r.).


Jak bardzo się męczę nad wymową! Od dziesięciu dni chodzę na próby do teatru Saint-Martin. Teatr z półtora raza tak duży jak Rozmaitości. Rola, która mi dano jest zabawna. Jest to zazdrosna zona, która ściga męża. Miałam trzy zdania, które mówiłam źle mimo pracy z Mary Samary. Skreślili mi je bardzo chętnie. Traktują mnie bardzo dobrze i przezwali mnie „Miss”. Ubrana będę w sukienkę jasno popielatą, fularową, bardzo skromną, gładką, obcisłą Samary daje mi swoje futro, bo mi potrzeba w sztuce. Kapelusz mój, ten duży z piór i blond peruka. Samary tak dobra, że dala mi czarne koronkowe pończochy po siostrze. Nie chciałam wsiąść, ale to ma mi szczęście przynieść.

W sztuce, w której gram biorą udział tylko cztery osoby: ja, pokojówka, mąż i kochanek. Mąż, pan Calva, wcale dobry, kochanek niezły, bestia małpa śmieszna, pokojówka niezła, ale jeszcze surowa.

Gdy w nocy się przebudzę i przypomnę sobie, że mam grać za dni parę, siadam jak obłąkana na łóżku i łzy mi gradem płyną. Nie mam nikogo żeby mi dal otuchy. Aktorzy, jak aktorzy, z nieufnością patrzą ba mnie, kobiety z zazdrością. Gdybym się nie bała zepsuć sobie markę, odesłałabym rolę, taka mnie trema ogarnia. Wiem jednak, że zepsułabym sobie całą karierę. Jak mnie publiczność przyjmie? Coraz więcej mnie odwaga opuszcza. Nie wiem sama, co zrobię. To za duża dla mnie rola. Zostaję na scenie sama i mówię monologi po dwadzieścia wierszy. Dziś miałam już łzy w oczach, kiedy na mnie reżyser napadł za to, że mówię: „bague” – pierścionek, a nie „blague” – żart! Skąd ja mogę o takich przesadach wiedzieć! Straciłam przez te kilka dni zdrowie, apetyt, sen. (*)


Grałam już i gram od wtorku. Dziś piątek i mamy jeszcze dwa razy powtórzyć te sztuczkę, „Le Sapeur”, a potem zejdzie z afisza, bo się zupełnie nie podobała publiczności. Nic dziwnego, to taka potworna bzdura, że diabla warta. Co do mnie, to pomiędzy nami mówiąc, doskonale czułam i widziałam, że akcent mój wyłazi jak szydło z worka, a strach go jeszcze psuje. Publiczność chwilami się dziwiła. Widziałam, nadrabiałam miną. Grałam dobrze, ale… cóż! Akcent mi wszystko psuje! Popracuję jeszcze, będę pracować rok jeszcze. Potem plunę i niech to wszyscy diabli wezmą; Samary mnie podtrzymuje, nadzieję robi. (**)

Dzisiejszy dzień spędziłam u… Antoine’ a!

Séverine mi przysłała gorący list do niego, w którym mnie poleciła: „comme quelqu’un d’une intelligence remarquable” – bardzo inteligentna. Antoine zajął się mną bardzo serio. Dal mi role 300 wierszową w sztuce Bourget’ a, na przyszły spektakl. Gram chłopkę i mówię akcentem normandzkim dość łatwym do uchwycenia. Rola nie pierwszorzędna, ale i nie ogon. Antoine jest bardzo sympatyczny, łagodny, inteligentny i niezmiernie na komplement łakomy. Mówi mi: „Mon Dieu ! Je ferai tout mon possible pour vous défaire de votre accent ! Si vous deveniez mon premier sujet, quelles choses admirables nous pourrions faire tous les deux ! Quelle tournée ! Et justement je n’ai pas de femmes ! Pas une capable de jouer un drame !Zrobię wszystko żeby pozbyła się Pani akcentu. Jeśli stanie się Pani moja pierwszą artystką, jakie wspaniałe rzeczy będziemy mogli robić wspólnie.

Antoine zabronił mi mówić po polsku absolutnie, pod ciężką karą. Wczoraj byłam u Antoine’ a na próbie, ale ta sztuka, w której ja gram, jeszcze nie jest próbowana, dopiero na przyszły tydzień. Antoine, kundel, poszedł do Rzewuskiego, aby się dowiedzieć, kim ja jestem. Naturalnie Rzewuski rozgadał się nade mną i nazwał mnie „une femme géniale” Antoine zgłupiał. Wczoraj siada przy mnie i mówi o honorze, jaki go spotkał, że ja zechciałam przyjść do niego.

Pracuję spokojnie w Teatrze Wolnym. Raz gram „służąca” i mam tylko dwa słowa do wymówienia, a innym razem gram rolę większą. Takie tu są zwyczaje i nie ma, co się sprzeciwiać!

W marcu mam grac Księżne Danesco, Rumunkę w sztuce „Simone” Louisa de Gramont. Jest to rola ważna w sztuce i oryginalna morfinomanki i histeryczki. Stefka Feinkind, moja znajoma lekarka pouczy mnie jak mam się zachować by odtworzyć według studium klinicznego, osobę uzależnioną od morfiny. Rola duża i drapiąca się po ścianie. Akcent mój będzie dodawał wdzięku. Chodzę po scenie z seringą morfińską i zastrzykuje sobie. Na wszystko mowie, przymykając oczy: „c’est suggestif”, jakie sugestywne! Podobno mam ten wyraz wymawiać w jakiś nadzwyczajny sposób. A ja tylko całkiem po prostu zamykam oczy i myślę o…tym, co okropnie lubię… a co ze względu na neurastenię mi nie wolno! To mój sekret.

W Teatrze Wolnym poznałam wielu aktorów: Georges Grand, Henriot, Ancey, Irma Pierrot… Antoine zwolnił Henriot, ponieważ miała romans z Grandem. Nie wiedziałam ze traktował teatr tak poważnie i tak surowo. Powiedział mi: ”cenię kobiety poważne”. Otworzyłam szeroko oczy. Pierwszy to chyba dyrektor w Paryżu, który za taką rzecz abszyt daje. Aktorki muszą się ubierać w suknie skromne, odarte jeszcze przez Antoine’ a z wszystkich niepotrzebnych ozdób. Strój, przepych, zbytek wygnany został za drzwi w Teatrze Libre. Za kulisami nikt nie mówi o stroju, lecz wszyscy troszczą się o doskonałość kreacji. Antonie, jak szef orkiestry przepysznie ze sobą zgranej – z kąta swego – spokojem szafirowych źrenic zagrzewa swą trupę do walki.

W przeddzień przedstawienia czarno na próbie od fraków i abonamentów. Wszystko, co Paryż, co Francja wydala najinteligentniejszego, gromadzi się dokoła ścian sali teatru i w milczeniu niemal religijnym słucha pracy prób kilkudziesięciu… Aktorzy grają bez suflera, zajęci sobą, sztuką – pełni szacunku i przywiązania dla geniusza człowieka, który spoza stołu swej ciemnej nory biurowej uchwycił jasna gwiazdę prawdy – i z nią w tryumfalnym pochodzie cały Paryż rzucił do nóg swoich. „Prostota, prostota”, oto hasło panujące w teatrze, w którym powstaje odrodzenie się przegniłej od tradycji sztuki. Prostota w słowie, w ruchu, w spojrzeniu, w uczuciu, w wybuchu. Wszystko, co tchnie manierą, przesadą, fałszywą dystynkcją, chęcią kokietowania publiczności – jest wykreślone stąd raz na zawsze. Za lat kilkadziesiąt posąg Antoine’a zaczerni się na jednym z placów Paryża i stać tam będzie wieki całe głową przerastając tłumy, spokojny, zwycięski, w słońce odważnie wpatrzony…

Chodzę na próby do „Simone”. Mój akcent w tej roli nie przeszkadza, przeciwnie. Nie mam już tremy i nawet czekam na premierę z niecierpliwością. Antoine pochwalił mnie przy wszystkich: „Vous aurez un grand succès… d’ailleurs vous le méritezBędzie Pani miała sukces, zresztą jest go Pani warta. Zapytałam go: „Proszę mi powiedzieć, ale tak szczerze, czy mam talent?”- Odpowiedział mi: „Bien sûr ! Za rok pozbędziecie się akcentu i będziecie wspaniałą artystką”. Jestem szczęśliwa. Dwudziestego szóstego kwietnia grac będę, podobno świetnie, autor kontent, dyrektor już mi nie robi żadnych uwag. Ale jakaż to była praca! Najcięższa praca w moim życiu. To samo słowo powtarzałam ze 300 razy! Tyle czasu już pracuje na scenie we Francji, ale teraz dopiero moja praca wydaje owoce. Jak mnie publiczność przyjmie? (***)

Ubrana będę tak: W pierwszym akcie – suknia heliotrop, aksamitna, z dżetami fioletowymi, boa angorowe, mufka aksamitna, kapelusz w formie czepka obszyty dżetami, pomarańczowa kitka z piór. W drugim akcie: suknia popielata jasna, ubrana grubymi koronkami białymi, weneckimi, na dole białymi aksamitkami. Kapelusz duży z weneckiej koronki cały, popielate aksamitne maki i białe aksamitki.

W trzecim akcie – suknia czarna, jedwabna, z tiulowym czarnym stanikiem, długa i bardzo obcisła. Kapelusz duży, czarny, tiulowy, z żółtymi kokardami, czarna parasolka. Ubrania są ładne i dość skromne, a dystyngowane. Rzewuski i Makowski, mój kuzyn, zaofiarowali mi w tym swój udział. (****)


(*) Listy (nr 118), 1891 - Praca Pani Stefanii Linowskiej, która opracowała i dokonała wyboru listów Gabrieli Zapolskiej opublikowanych w 1970 r. jest godna podziwu. Wymagają ona miedzy innymi transkrypcji slów francuskich. We fragmencie wyżej cytowanym widzimy słowo „biague”, wydało mi się bardziej wiarygodne zastąpienie słowa „biague”, na „blague”, chociaż wymagałoby to porównania z oryginalnym rękopisem listu Gabrieli Zapolskiej. Do sprawdzenia.
(**) Listy (nr 121), 1891.
(***) Listy (nr 157, 158, 159), 1892
(****) Listy (186), 1892

mercredi 9 février 2011

Paryskie wędrówki Zapolskiej (1-PL)


Z okazji wystawy poświęconej Gabrieli Zapolskiej w Muzeum Literatury w Warszawie, przygotowałam do lektury publicznej teksty pod tytułem „Paryskie wędrówki Zapolskiej”. Teksty, które wybrałam opisują jej doświadczenia w teatrze Libre Antoine’a, mówią również o świecie artystycznym Paryża, o jej kontaktach z malarzami, aktorami i literatami. Wybór tych tekstów z pośród tysiąca stron artykułów, licznych listów i powieści, wymagał ode mnie zrobienia dużej selekcji.

Jako aktorka, byłam skłonna zaprezentować tekst w formie monodramu, w którym uosabiam się z Zapolską. Tekst posiadałby wówczas jedność stylu narracji. W wypadku gdyby tekst ten miał być przedstawiony, jako konferencja, brakowałoby w nim przypisów i komentarzy, nieodzownych przy pracy naukowej. To, co Państwo przeczytają jest tekstem oryginalnym Zapolskiej, składającym się z fragmentów artykułów znajdujących się w „Publicystyce”, z jej listów zawartych w „Listach Gabrieli Zapolskiej”, oraz mały tekst wyjęty z jej powieści „Janka”.

Pod każdym z prezentowanych w moim blogu tekstów, podam źródła, z których korzystałam.


Pociąg biegnie szybko, spóźniony, z warczeniem i łomotem kół, jak zwierz zdyszany i do legowiska dążący. Jak z kart ustawione, z ziemi wyrosłe zabawki dla dzieci, tak migają domy przedmieść Paryża. Po obu stronach drogi ciętej rudymi liniami szyn wyrastają purpurowe i zielone latarnie gdzieniegdzie zapalone.

Szare, wysokie mury wznoszą się pokryte masą reklam o błękitnych, krwawych i żółtych tłach…Przyłożyłam twarz do bocznych prętów okna wagonu i przez podniesioną szybę chłonę w siebie ten widok, tę masę kwadratów zalewających brunatnymi tony, ściany wąwozu. I czytam bezustannie:
Géraudel”! „Géraudel”!

Pociąg zaszumiał, zajęczał i wpadł pod dach szklany, podtrzymywany szarymi słupami dworca. Jest rok 1889. Przyjechałam z Warszawy do Paryża na Dworzec Wschodni. (*)


Przed wyjazdem, napisałam z Krakowa długi list do Marii Szeligi żyjącej w Paryżu.

Nie mam nikogo na świecie, jestem sama, bo rodzina mnie nie zna – z mężem się rozwiodłam, dzieci mi umarły… […] I oto plan mój, usnuty podczas długich nocnych rozmyślań. W ciągu dwóch miesięcy mogę ocalić okruchy posagu skradzionego mi przez człowieka, który był moim mężem. […] Z tym przyjechać chce do Paryża i rozpocząć studia, po czym wstąpić na scenę. Francuski język posiadam bardzo dobrze […] – tłumaczę Teofila Gautier bez słownika. […] Brak mi prawdziwego akcentu, ale mam szaloną ochotę i zdolność lingwistyczną, w rok będę mówiła jak rodowita Francuska. […] Co miała Modrzejewska, idąca na scenę angielską: czterdzieści lat, zupełną nieznajomość najtrudniejszego języka pod słońcem? Ale silna wola była w niej wielka. Te silną wolę ja mam, chce ja mieć. Praca mnie nie przeraża… (**)


Mna zajeli sie troche ludzie inteligentni, dano mi nauczyciela dykcji (Vernon z Komedii Francuskiej) i dramaturgii (Sylvain z Komedii Francuskiej) Lekcje te oplaca piec osob, oprocz tego zapisano mnie do Instytutu Rudy i Konserwatorium. (***)

Posiadam kartę dziennikarską ”korespondenta oficjalnego” i dzięki temu będę mogła pisać artykuły dla „Kuriera Warszawskiego” i „Przeglądu Tygodniowego” w Warszawie i - odkrywać Paryż. Pozwoli mi to również na pokrycie moich wydatków.

Właśnie otwarto do użytku publicznego Wieżę Eiffla. Francuzi są podekscytowani na myśl, że będą mogli wjechać na jej szczyt. Są bardzo ciekawi Wystawy Powszechnej, która rozciąga się pod jej stopami. Niebawem i ja popędziłam na Pole Marsowe by zobaczyć te cuda.

Ujrzałam po raz pierwszy wystawę i więżę wieczorem. Francuzi nazywają wystawę „krainą wróżek” „Le pays de Fées” i słusznie. A jednak wróżek tych ani śladu! Ci, którzy to wszystko zdziałali snują się niezliczonymi masami, tak drobni i tak mali wobec dzieł swoich. Spośród tego czarnego mrowiska oblanego potokami światła wysuwa się wysoko, wysoko, aż w niebo, z koronki i lamp utkany cud. Na próżno na Esplanadzie smugi świetlane biją złocąc się w liniach, na próżno pawilon Argentyny jak zaczarowany pałac mieni się setkami świateł purpurowych, błękitnych, zielonych… na próżno geniusz stojący na pawilonie gazu rozlewa z wyciągniętej dłoni strumień ognia, na próżno galeria centralna skąpana w powodzi blasków zanurza swą podstawę w liliowej lub szmaragdowej pianie kolorowych wodotrysków; na próżno wreszcie galeria machin jak wąż płonący swe cielsko wydłuża…Wszystkie te ognie, te blaski bledną wobec wieży Eiffla.

Ach! Ten tłum! Ten tłum różnorodny, różnojęzyczny, różnobarwny! Gdy zmrok zapada, tłum ten wpada przez bramy i zalewa Esplanadę, aleję de la Bourdonnais, most Jeny, aleję Rapp, ulice Kairu. Biegnie, krzyczy, śmieje się, cieszy, popycha, oblega bazary wschodnie, restauracje, kawiarnie, trawniki. Ludzie rzucają się na sklep chińczyków, wyrywając sobie paczki z herbatą, wdrapują się na wschody pawilonu ziemskiego, pochłaniają tysiące filiżanek indyjskiej herbaty, od której setne poty występują na skórę każdego.

Ze śmiechem pozwalają obdzierać się w restauracjach, w których porcja bulionu kosztuje franka, a osobno za użycie obrusa, talerza i nakrycia liczy się 50 centymów na osobę. Gdyby osoba jedząca bulion poplamiła obrus, płaci 1 franka i 50 centymów za pranie! Inni urządzają się o wiele oszczędniej: kupują olbrzymie bulki, dobywają z kieszeni ciastka, mięso, butelki z winem, siadają na trawnikach na ziemi lub na maszynach stojących pod gołym niebem i w ten sposób nie płacą za splamienie obrusa 1 fr. 50 centymów.

W ogóle jedzą tu dużo i ciągle. Jedzą w windach na platformy wieży, jedzą w hali maszyn, jedzą wobec brylantów przedstawiających miliony, jedzą wobec czarów elektryczności, jedzą wszędzie i zawsze. Kobiety zajadają się po prostu. Widać ciągle panie kupujące sandwicze, tartinki, galetki, pijące mleko, oranżadę przyrządzoną przez Murzynów i „boki” podawane przez Indian. Zdaje się, że myśl dobrego odżywiania się kieruje głównie i ciągle myślą Francuzek.

Co do strojów… miły Boże! Te damy są tak zaniedbane, iż ciągle zdaje mi się widzieć… niedzielę na Ujazdowie! Szyk? Ależ to słowo nieznane. Suknie przedpotopowe, nieświeże, mitynki na rekach, brak wdzięku, trzymanie się pod boki, na starość wąsy jak u husarza… oto typ przeciętnej Paryżanki.

O! Miłe Warszawianki! Jakże uroczo zarysowują się wasze sylwetki na tym dziwacznym tle. Owe sławne, lâchons le mot - jawnogrzesznice paryskie – to rude, pomalowane, wypchane lalki.

Nie płaczcie wiec piękne panie, gdy mąż wasz pijąc rano kawę powie od niechcenia…”Wiesz, Dusiu, pojadę do Paryża. Chce zobaczyć… wieżę Eiffla”! Uśmiechnijcie się tylko tym waszym rozkosznym uśmieszkiem i poprawiając koronki waszej matinki odpowiedzcie: „Dobrze, Dusiu, pojedz zobaczyć…wieżę Eiffla! Ja tu poczekam”. I czekajcie bez obawy. Rude szyniony tych dam dozwolą tylko tęsknić niewdzięcznemu za miękkim płaszczem waszych włosów – i wasz „Dusio” wróci wioząc wam cale flakony esencji różanej, stosy egipskich bransolet, wachlarzy z piór i złotych frędzli i najpyszniejszych haftów ręcznych, które wraz z wachlarzami i oksydowanymi toporami przyozdobią ściany waszego mieszkania. (****)


Chodzę na lekcje dykcji i dramatu do Konserwatorium, biorę również lekcje u Talbota i w Instytucie Rudy. Uczę się po trzy godziny dziennie i grać mam sama najpóźniej w listopadzie, według oceny mych nauczycieli. Ależ ile pracy!!! Najcięższe to chyba chwile w mym życiu. Nie wolno mi ani słowa wymówić po polsku.

Ale dopiero zaczęłam robić postępy, gdy poznałam Mary Samary – siostrę znanej i niedawno zmarłej subretki z Komedii Francuskiej, Jeanne. Samary chce mnie przygotować do konkursu w Odeonie i pracujemy razem nad rolą Doryny ze „Świętoszka” Moliera. Uczę się również ról Klitemestry, Lukrecji Borgii i Fedry. Samary i aktor Worms mówią, że ja powinnam grać, co bądź, gdzie bądź, choćby na jarmarkach, byle grać.: „Va faire ton apprentissage”! Idź i praktykuj! Graj! Graj na prawdziwej scenie! Tak jak Agar, która grywała za rogatkami i była potem w Komedii Francuskiej. Tak tez zrobił Damala – mąż Sary Bernhardt i dlatego wybrnął. Inaczej nic nie poradzę, żebym się zapracowała na śmierć w domu. (*****)

To, co mam tu, w Paryżu, to jakaś gorączka, cos, czego określić nie umiem. Za ciężkimi fałdami mych firanek zaledwie widzę przeciwlegle domy. Bywają u mnie ci, których sobie wybrałam. Od czasu do czasu schodzi się siedmiu, ośmiu, czasem dziesięciu mężczyzn, Polaków, czasem Francuz się zabłąka: Ginisty, Ohnet albo Délpit, - autorzy sztuk teatralnych. Siedzą, pija herbatę, koniak, gadają. (******)


(*) Janka (powieść), 1893
(**) Listy (nr 65), 1889
(***) Listy (nr 76), 1890
(****) Publicystyka (Z krainy wróżek – Wieża Eiffla), 1889
(*****) Doktorat, Elżbieta Koślacz-Virol, 2002
(******) Listy (nr 96), 1891

Cet article fait partie d’une série consacrée au séjour parisien de Gabriela Zapolska (1889-1895), en polonais (1-PL, 2-PL…) ainsi qu’en français (1-F, 2F…), rédigée à l’occasion d’une exposition consacrée à cette femme de lettres, journaliste et actrice (Musée de la Littérature, Varsovie, d’avril à juin 2011).

Artykuł ten dotyczy pobytu Gabrieli Zapolskiej w Paryżu miedzy 1889 i 1895 rokiem i jest jednym serii, którą opublikuję w niniejszym blogu, w wersji polskiej (1-PL, 2-PL…) oraz francuskiej (1-F, 2-F…), pisany z myślą o wystawie poświęconej Zapolskiej pisarce, aktorce i dziennikarce (Muzeum Literatury, Warszawa, od kwietnia do czerwca 2011 r.).

mardi 25 janvier 2011

Jeu de miroir et théâtre


L’idée que le théâtre est le miroir de la société, s’oppose à celle qui considère que le théâtre n’est qu’un simulacre, une tromperie, une illusion et un truquage. (*)

L’idée du théâtre qui réfléchit la vie, vient de temps anciens : de l’Antiquité. Cette notion est relevée par Livius Andronicus et Cicéron. Bien des siècles après, au Moyen-âge puis aux 16ème et 17ème siècles, la réflexion porte sur les interférences entre la peinture, la sculpture, l’architecture et le théâtre – c'est-à-dire la mise en scène, la scénographie et la littérature dramatique. Dans l’ouvrage Le théâtre dans le théâtre sur la scène française du 17ème siècle (**), Georges Forestier écrit : La relation que l’on a souvent établie entre les jeux de miroir de certains tableaux flamands et la technique du théâtre dans le théâtre [la mise en abyme] s’explique, dans une large mesure, par le dénominateur commun que constitue la notion de miroir ; cette notion est au centre de la problématique du théâtre dans le théâtre, comme elle est au centre de la culture européenne des 16ème et 17ème siècles. Objet de travaux scientifiques, le miroir, est aussi l’objet de recherches picturales, en même temps qu’instrument magique et symbolique, qui s’exprime non seulement dans les beaux-arts mais aussi dans la littérature. Cette dernière, regorge de descriptions du théâtre : citons Goethe, George Sand, Tolstoï, Flaubert, Wyspianski, Pirandello, et beaucoup d’autres.

.
Le procédé scénographique du miroir est utilisé depuis l’époque baroque : dans La Comédie des deux théâtres à laquelle assistaient 14 cardinaux, prélats et des chevaliers, Bernini avait disposé, au fond de la scène, la reconstruction fidèle de la salle avec un public, partiellement composé de figurants et particulièrement en trompe-l’œil, qui ressemblaient aux vrais spectateurs qui se trouvaient dans la salle et qui avaient l’impression de se mirer dans une glace.

Tadeusz Kowzan, dans son article Jeu de miroirs, procédé baroque (***) relève trois variantes du jeu du miroir : Miroir tendu à un personnage pour dévoiler la vérité occultée (Shakespeare). Miroir tendu au vrai public pour qu’il se confonde avec le public simulé (Bernini). Miroir dans lequel se regardent les comédiens-personnages, et particulièrement le comédien-personnage-auteur, d’une pièce du théâtre (Molière).

De nos jours, certains metteurs-en scène auront utilisé les techniques du jeu du miroir (Béjart, Savary, Chéreau, Vitez). Le spectacle Angels of America dans la mise en scène de Krzysztof Warlikowski, présenté à Avignon dans la cour d’honneur, puis au Théâtre du Rond-point, a employé le même procédé : un miroir disposé au fond de la scène réfléchit le public, en train de regarder le spectacle.

(*) D’après Tadeusz Kowzan – Revue d’histoire du théâtre, 1998-3.
(**) Genève, Droz, 1981.
(***) Revue d’histoire du théâtre, déjà citée.

mercredi 29 décembre 2010

La mise en scène de la vie quotidienne

.
.
Tel est le titre de l’ouvrage bien connu d’Erving Goffman, un sociologue, qui, lorsque je l’ai découvert, m’avait fascinée.

Grâce à lui, j’ai mieux pris conscience que les gens, dans leur vie de tous les jours jouent un rôle qu’ils s’imposent à eux-mêmes ou qu’on leur impose – dans leur lieu de travail, par exemple. Ainsi conditionnés, ils peuvent continuer de jouer ce rôle toute une vie. Pensons au cuisinier qui, dans son lieu de travail, revêt un bonnet blanc ainsi que l’habit approprié ; et, avec une conscience professionnelle, il exécute les mêmes gestes de façon répétitive, auprès de son fourneau.

Le monde est un théâtre

Être réellement un certain type de personne, ce n’est pas se borner à posséder les attributs requis, c’est aussi adopter les normes de la conduite et de l’apparence que le groupe social y associe, écrit Goffman.

Le philosophe Jean-Paul Sartre en avait proposé une bonne illustration : Considérons ce garçon de café. Il a le geste vif et appuyé, un peu trop précis, un peu trop rapide, il vient vers les consommateurs d’un pas un peu trop vif, il s’incline avec un peu trop plein de sollicitude pour la commande du client, enfin le voilà qui revient, en essayant d’imiter dans sa démarche la rigueur inflexible d’on ne sait quel automate, tout en portant son plateau avec une sorte de témérité de funambule, et le mettant dans un équilibre perpétuellement instable et perpétuellement rompu, qu’il rétablit perpétuellement d’un mouvement léger du bras et de la main. Toute sa conduite nous semble un jeu. […] Il joue, il s’amuse. Mais à quoi donc joue-t-il ? […] Il joue à « être un garçon du café. » […] Le garçon de café joue avec sa condition pour la réaliser.

Le travail de comédien, lui donne de nombreuses occasions de donner vie à des personnages dans diverses situations. A chaque fois, ce processus aboutit à une succession de représentations devant le public, ce qui, pourtant, ne dure pas dans le temps. Le spectacle ne restera que dans le souvenir du public et laissera une empreinte relativement fugitive du rôle chez l’interprète. C’est une richesse pour le comédien, que de revêtir la peau du personnage dans le contexte de sa condition sociale.

samedi 30 octobre 2010

Se souvenir, transmettre


Voici trois ans, Frédéric Brun reçoit pour Perla le Goncourt du premier roman. C’est un hymne à sa mère, déportée et qui avait survécu à Auschwitz. C’est un livre sur l’amour, la naissance, la mémoire et la transmission. Le narrateur se sent attiré par Novalis, Hölderlin, Schlegel et se pose la question : comment l’Allemagne a-t-elle pu engendrer la poésie la plus pure et la barbarie la plus totale ?

Perla est suivi par Le Roman de Jean – son père, Jean Dréjac qui a écrit les paroles de Sous le ciel de Paris, L’Homme à la moto, Ah ! Le Petit Vin blanc…, puis rencontré et aimé Perla. Ce récit mêle d’autres interrogations et l’évocation de philosophes antiques qui ont pensé la mort.

Le dernier volume de cette trilogie publiée chez Stock, Une prière pour Nacha a reçu le Prix 2010 des Écrivains croyants. Élevé sans tradition religieuse – la mémoire de la branche juive de sa famille ne lui a pas été racontée – éduqué par un père chrétien, cet ouvrage sur la sœur de sa mère est l’occasion d’une autre quête encore : sur les racines de ses ancêtres, à Olkusz, son village natal de Pologne, notamment. Revient le thème de la transmission : Que peut-on encore transmettre dans la mémoire neuve de ses enfants ? Mais aussi – Maimonide ou Spinoza peuvent-ils faire un pont, à cet égard ? – celui d’une espérance à la croisée des religions.

Lors de sa présentation, Frédéric Brun sera accompagné par Jean-Yves Potel. Écrivain, universitaire spécialiste de l’Europe Centrale, il a travaillé plusieurs années à l’Institut français de Varsovie et a fait paraître, l’an dernier La Fin de l’innocence : la Pologne face à son passé juif (Éditions Autrement). Lisbeth Virol, formée au Conservatoire national de Varsovie et qui vit depuis longtemps en France, lira des extraits des ouvrages ci-dessus.

Animés par Jean Lou Guérin depuis dix ans, les Mardis Littéraires se tiennent au premier étage du Café de la Mairie, sur la place Saint Sulpice. Venez un peu en avance pour mieux vous installer et commander une consommation, si l’envie vous en prend. Début de la séance à 20h30, le mardi 16 novembre.


Sur l'illustration, la photo de Frédéric Brun est de David Balicki

mercredi 20 octobre 2010

Actrices slaves en France


Mais qu’est ce qui a fait courir à la fin de XIXème siècle des actrices étrangères à Paris, pour gagner le public parisien et de se faire consacrer ? Leur soif de reconnaissance devrait être suffisamment fort, pour oublier le contexte, le goût des parisiens, leur réticence à l’égard du moindre accent. Comme des papillons de nuit, affluent à Paris - la Ville-Lumière - de jeunes et jolies femmes, reconnues dans leur pays en tant qu’actrices. Certaines débutent seulement sur scène en France. Mais, dans la plupart du temps dans le cas des Slaves, elles n’arrivent pas à s’imposer sur scène.

C’est le cas d’une jeune et belle femme, une Polono-Ukrainienne, Julie Feyghine, qui a payé cher son apparition sur la scène de la Comédie Française. Maitresse du duc de Morny, elle avait à prononcer une certaine phrase dans la pièce de Musset, La Barberine. Son accent lui a joué des tours. Déçue par l’accueil du public, et par le duc, elle s’est tiré une balle dans la tête. Le journal Le Soir, en 1882, a écrit : Pauvre fille ! Ce fut aussi parce qu’elle était bizarre, d’une beauté exquise à la fois tragique, qu’on l’affubla du costume oriental de Kalékairi et qu’on la lança, du premier coup, sur les planches de la Comédie Française. On lui avait tout promis : les bravos, les fleurs, les sourires. Et Kalékairi vit, en un soir, ce que valent les promesses des prophètes. Elle dut garder dans ses oreilles roses le bruit confus de la stupéfaction et des sourires. Elle ne s’en consola point et rêva des revanches inouïes. Revanche par le talent et par le luxe, revanche aussi par l’amour.

Une autre actrice, Maria Wisnowska – elle qui avait été la coqueluche de Varsoviens – malgré l’appui de l’auteur Édouard Pailleron et malgré tous ses efforts, elle n’arriva pas à perdre son accent originel et, [déçue], elle retourna en Pologne. Dans le journal L’Illustration du 21 février 1891, après sa mort violente, assassinée par un officier russe, Bartienieff, paraît un article signé par Adolphe Aderer, qui écrit : Nous ne devons pas laisser partir […] sans une parole de sympathie une charmante femme, une comédienne, et qui n’avait eu [dans] sa vie, qu’un rêve unique, celui d’être une actrice de Paris.

En 1889, arrive à Paris Gabriela Zapolska avec la détermination de mettre le public parisien à ses pieds. Elle y parvient, en jouant dans des rôles secondaires, rôles dits de caractère, où l’accent est quelque chose en plus. Les journaux louent son jeu, sont enthousiastes.

Mais par quel travail et effort a-t-elle dû passer ! Il ne s’agit plus ici des difficultés en raison de l’accent sur scène. En Pologne, des compatriotes, jaloux de sa réussite, ne comprennent pas qu’elle se satisfasse de rôles secondaires, et en plus … chez Antoine, au Théâtre Libre ! Antoine, un employé du gaz ! Ils n’avaient pas compris l’enjeu et l’évolution de l’art dramatique qui se dessinait en France, ainsi que dans d’autres domaines artistiques. Antoine, ce génial Antoine, comme l’écrivait Zapolska dans ses articles, avait engendré un nouveau style de jeu, basé sur des observations de la vie quotidienne – une tranche de vie. D’autres théâtres en Europe vont bientôt profiter de son travail. Le Polonais eux-mêmes bénéficieront de ce style dépouillé, sobre, simple, notamment dans des mises en scène au théâtre Reduta.

dimanche 18 juillet 2010

Tout est dans le texte

"Tout est dans le texte" nous a-t-on martelés au cours des années d’apprentissage au Conservatoire d’Art dramatique, et plus tard aussi, pendant des répétitions au théâtre, lorsque nous commencions à voler de nos propres ailes. Je me souviens des propos "d’authentiques gens du théâtre" comme Laurent Terzieff ou Jacques Lassalle, et d’autres encore qui disaient la même chose.

D’accord, mais quel texte ?

Cette année, à Avignon, pendant la première semaine du Festival, j’ai vu cinq spectacles "Off". Je n’ai pas mis les pieds au "In", à l’exception de quelques lectures.
Plus de 800 compagnies se produisent tout au long du mois de juillet : il est impossible de cibler des bons spectacles du premier coup d’œil.
De jeunes acteurs, encore naïfs et pleins d’espoir se bousculent devant des potentiels spectateurs, font de la publicité, chantent, les abordent avec audace et entrain – presque du racolage…

J’ai eu la chance d’assister à des spectacles par des acteurs professionnels, en solo le plus souvent.

J’ai ainsi pu voir Marie Grudzinski au théâtre du Cabestan, dans Palatine, dans la mise en scène de Jean-Claude Seguin. Celui-ci signe ici une adaptation de la correspondance de la princesse Palatine, Liselotte, seconde épouse de Monsieur, frère de Louis XIV. L’actrice incarne bien ce personnage qui témoigne la vie à la Cour, en y portant, du fait de son origine, le regard rare et malicieux d’une étrangère à la langue bien trempée. Dans ce rôle, Marie Grudzinski garde un petit accent allemand et, par son habileté d’actrice professionnelle, traverse le temps en vieillissant doucement. Le texte porte le personnage, lui permet d’exister. C’est une réussite.

La difficulté la plus fréquente, quand on a trouvé un bon texte, est la question des droits d’auteur. Certains acteurs écrivent leur propre texte et l’assument pleinement sur scène. Voici un autre spectacle en « solo » et qui m’a plu : dans la salle Van Gogh du Petit Louvre, j’ai découvert une actrice intelligente, belle, jeune, qui a écrit son propre texte : Dominique Charpentier – sous son nom de plume, Dominique Hennegrave. Son spectacle a pour titre Portraits série/portraits cruels.

Devant nous, les spectateurs, libre de son corps, consciente de ce qu’elle veut présenter, l’actrice évolue sur scène avec rigueur, exigence et précision. Elle joue dans le dépouillement, sans décors. Uniquement portée par le texte. Par les attitudes que prend son corps, elle dessine le caractère de ses personnages, crée des situations en proférant des mots, parfois brefs, pris à vif ou en dialogue. Le regard qu’elle porte sur les personnages qu’elle s’est choisis est aigu, bien observé. C’est un très bon travail. Bravo.

J’ai vu un autre spectacle d’un seul acteur, au Théâtre de la Tache d’Encre, dans la salle dite du Rat, où joue Zbyszek Rola dans une mise en scène de Guy Cambreleng. Il incarne le rôle d’un Russe solitaire et vieillissant dans la pièce La poste populaire russe d’Oleg Bogaïev. L’existence de ce personnage est teintée d’absurde, de tragique. De la pièce se dégagent la loufoquerie et la dérision d’un homme qui s’écrit lui-même des lettres. Des lettres adressées à l’administration russe et à des personnages connus en Russie comme Staline ou comme un cosmonaute, ou en Angleterre, à la reine Elisabeth. Le personnage de la pièce écrit également les réponses que lui font ces personnalités imaginaires. Il les glisse dans des enveloppes puis les épingle sur une sorte d’échelle. C’est la seule activité de sa morne existence. Zbyszek Rola accompagne son spectacle de chants russes. J’aurais aimé que la pointe d’humour sous-jacente soit davantage soulignée.

Au Cabestan, de nouveau, j’ai assisté à la pièce de Françoise Sagan : Le cheval évanoui, jouée par plusieurs comédiens, dans la très bonne mise en scène d’Alexandre Berdat. Pour profiter de la vie et vivre en homme fortuné, Hubert Darsay trouve une solution : se marier avec une riche héritière, Priscilla. Il vit avec Coralie, son amante, et c’est avec elle qu’il trame ce scénario vaudevillesque. Dotée d’une âme sensible, Coralie se laisse charmer par le père de la future mariée, le gentleman Henry-James, qui devine l’intrigue. C’est en fait une comédie de mœurs, bien écrite, bien jouée, ayant succès auprès du public. L’équipe s’était déjà produite dans la même pièce au Théâtre du Nord>Ouest. La distribution des personnages est bien choisie et les comédiens l’assument à merveille.

Une très belle et talentueuse comédienne, Stéphanie Lanier évolue seule sur scène dans Le jeu de la mémoire, écrit par Gérard Vantaggioli, au théâtre du Petit Chien : la vie d’une star du cinéma en cours de tournage, s’entremêle avec des souvenirs brûlants de sa vie affective. Stéphanie est une excellente actrice, pouvant jouer dans des registres divers, à la palette étendue. Elle est à même de défendre des textes encore plus exigeants – j’aimerais bien l’y voir.

Un très beau texte de Tchekhov : La Dame au petit chien, lu à la Maison de Jean Vilar par Muriel Mayette, l’Administratrice de la Comédie-Française m’a enchanté. Non seulement le texte est excellent mais la lecture a été faite avec du professionnalisme et de la classe.

J’ai assisté à une autre lecture de Tchekhov : des extraits de son Journal par Julie Brochen, un peu éparpillée, enjouée, mais les conditions d’’écoute ont été plus difficiles.

Tout est dans le texte ! Mais il s’agit de le bien choisir, de le décortiquer, savoir l’exploiter et de le porter à la scène… pour le bien du public.

LE CABESTAN - 11, rue du collège de la Croix
04 9086 1174
http://lecabestan.canalblog.com

Théâtre du Loup Blanc
PALATINE
Avec Marie Grudzinski
Adaptation- mise en scène de Jean-Claude Seguin
Tous les jours à 18h45

Compagnie Alexandre Berdat
LE CHEVAL ÉVANOUI
De Françoise Sagan
Avec Yves Jouffroy, Nicole Gros, Martha Mailfert, Jef Esperansa, Claudia Taïna, Ludovic Coquin, Julien Dodoz, Gérard Cheylus
Mise en scène d’Alexandre Berdat
Tous les jours à 15h10

LE PETIT LOUVRE - Salle Van Gogh - 23, rue Saint Agricol
04 3276 0279
http://le-petitlouvre.com

PORTRAITS SÉRIE / portraits cruels
De Dominique Hennegrave
Avec Dominique Charpentier
Tous les jours à 21h35

LA TACHE D’ENCRE - Salle du Rat - 1, rue de la Tarasque
04 9085 9713
la.tache.dencre@wanadoo.fr

LA POSTE POPULAIRE RUSSE
D’Oleg Bogaïev
Avec Zbyszek Rola
Adaptation-mise en scène de Guy Cambreleng
Tous les jours à 16h00

LE PETIT CHIEN - 16, rue Guillaume Puy
04 9085 8949
http://www.chienquifume.com

LE JEU DE LA MÉMOIRE
Texte et mise en scène par Gérard Vantaggioli
Avec Stéphanie Lanier
Tous les jours à 17h25